Nowe, modne miejsce na Kazimierzu. Tak się przynajmniej
zapowiadało. Idea też świetna- kawiarnia, w której można wypożyczyć maszynę do
szycia na godzinę, przejrzeć modowe czasopisma, a w wyznaczonym czasie
skorzystać z warsztatów krawieckich prowadzonych przez projektantki mody.
Jak się zapewne domyślacie, gdy tylko odkryłam to miejsce,
zapisałam się na warsztaty z szycia- żakietu. Tak się przynajmniej nazywały. Rzeczywistość okazała się jednak daleka od moich wyobrażeń. Dzień spędzony w slow fashion cafe okazał się wielką pomyłką
(dla mnie i mojego portfela).
Lokal, właścicielki i jedzenie- bardzo fajne, ale szumnie
nazwany przez nie „żakiet” okazał się przerostem formy nad treścią. Wyszedł z
niego bezkształtny wór, oceniony przez moje koleżanki jako narzuta, ale na
pewno nie żakiet…. I choć na modelce wyglądał świetnie okazało się, że po
pierwsze my szyłyśmy go z zupełnie innego materiału (WEŁNA MODELKI BYŁA GRUBA I
SZTYWNA) a po drugie- każdy uczestnik szył jeden i ten sam rozmiar…. Ponoć
uniwersalny, ale ja noszę 34 w związku z czym ramiona „tego czegoś” mam na
przedramieniu…
Idąc na warsztaty miałam nadzieję, że spotkam pełne polotu
projektantki, które pomogą każdemu w idealnym dopasowaniu formy do figury. A tu
takie rozczarowanie.
Z „żakietu” może zrobię sobie szlafrok i będzie to
prawdopodobnie najdroższy szlafrok w moim życiu (za niecałe 4 godziny spędzone
nad nim zapłaciłam 270zł…). To był naprawdę wielki błąd. SZKODA… bo zapowiadało
się tak ciekawie...
Pozostaje mi szycie samodzielne lub w towarzystwie Babci:)
Tak wygląda mój "żakiet"....
A TAK ŻAKIET MIAŁ WYGLĄDAĆ: żródło- konto facebook Slow Fashion Cafe